Co i czym krojono przed tysiącem lat
Jak na humanistów archeolodzy mają tę osobliwą cechę, że chętniej biorą się za kopanie niż pisanie. Zwłaszcza archeolodzy polscy. To oczywiście pozytywny odruch – cóż zdrowszego niż odrobina prac fizycznych na świeżym powietrzu? Kłopot w tym, że przekopali już Polskę wzdłuż i wszerz, a do całkiem niedawna nikt oprócz nich samych na dobrą sprawę nie wiedział, co właściwie przez te dziesięciolecia wykopali. Wracali z wykopalisk, odkładali łopaty, papierową dokumentację i znalezione obiekty przekazywali stosownej instytucji, gdzie wszystko to zalegało przez nikogo nie niepokojone pod warstwą kurzu. Czekając na dziwaka, któremu zechce się to poskładać do kupy i wyciągnąć jakieś sensowne wnioski.
Tyle że historycy nie chcieli, bo nie ufają archeologom, a archeolodzy też nie, bo nie ufają z kolei klawiaturze komputera. Efekt był taki, że książek archeologicznych o Polsce w ciągu kilku dekad ukazało się… kilka. A to napisał coś nestor tej profesji Józef Kostrzewski, a to wyszło coś Witolda Hensła, zdecydowanie za mało w ogóle, a na pewno za mało o archeologii napisał Jerzy
Gąssowski. Braki były na tyle odczuwalne, że w temacie wypowiedział się nawet sam Paweł Jasienica – nawiasem mówiąc nie mając o nim większego pojęcia, ale przynajmniej dobrze pisząc. I chociaż od łat 90. XX w. sytuacja znacznie się poprawiła – są świetne książki Andrzeja Buko, Andrzeja Kokowskiego, Władysława Duczko i paru innych autorów – rozpowszechnianie wiedzy na temat archeologii ziem polskich wygląda nieznośnie smutno.
Ale powoli, bardzo powoli, robi się lepiej. Właśnie ukazał się „Szczecin wczesnośredniowieczny. Nadodrzańskie centrum” – potężne, ciężkie tomisko podsumowujące stan badań prowadzonych w mieście od połowy XX w. Oczywiście polecanie książki jako lektury przed snem byłoby lekkim sadyzmem – spora jej część to omówienie znalezisk i naukowe interpretacje kolejnych eksplorowanych warstw, nie mówiąc już, że naszpikowane to wszystko wykresami, rysunkami i planami, czytelnymi wyłącznie dla archeologów łub pokrewnych im ekspertów. Ale lekceważenie tomu tylko dlatego, że jest zbyt „naukowy”, też nie jest dobrym pomysłem. Oprócz kwestii szczegółowych są tu przecież świetnie napisane artykuły wpisujące wyniki badań archeologicznych w kontekst historyczny.
I jeśli ktoś chce poznać prawdziwe – nie te koszmarnie źle i pobieżnie opisane w podręcznikach – dzieje ziem polskich, zanim stały się one ziemiami piastowskimi i tuż po tym fakcie, znajdzie w książce wszystko. Poczynając od polityki i militariów, na modzie i diecie skończywszy. Dowie się, że Szczecin podbili kiedyś Duńczycy, ale i jakimi nożami jakie warzywa krojono w tym czasie. Odkryje też – niektórzy zapewne ze sporym zdumieniem – że plemiona zamieszkujące te tereny w VIII czy IX w. z całą pewnością nie były stadem sypiających na drzewach dzikusów, a ich kultura i kontakty europejskie przewyższały często te, którymi mogli pochwalić się stulecie później Piastowie.
Słowem – rzecz znakomita. Dla historyków, ale także dla wszystkich zainteresowanych tak odległą przeszłością. A najlepsze jest to, że „Szczecin…” jest już piątym tomem serii. Podobnie świetnych opracowań doczekały się Lublin, Kołobrzeg, Przemyśl iw ubiegłym roku Płock, a na tym bynajmniej nie koniec…